2/25/2020 07:50:00 PM

Windstorm Ari's Arrival, czyli co się dzieje u "konkurencji"

Cześć! Jako osoba generalnie zainteresowana końskimi grami, to zaglądam na inne tytuły, niż gry z uniwersum SSO. Często traktuję je jako odskocznię od SSO, ale też szukam elementów z tych gier, które mogłyby się przydać naszej cudownej gierce. Czasami też chcę się dobrze bawić (kto by się spodziewał). Zdecydowałam, że moje ostatnie podboje opiszę na blogu. Może odkryjecie tutaj swoją nową, ulubioną grę?

Bohaterką dzisiejszego posta będzie Windstorm Ari's Arrival, czyli opowieść o Ari, młodej osobie (chyba dziewczynce), która jest sierotą i szuka swojego domu. Ari jest niesfornym dzieckiem, którym zajmuje się (w jakimś stopniu) Fanny. Nasza bohaterka ucieka z samochodu opiekunki podczas kłótni i dociera na pobliski padok, na którym stoi Windstorm. Od jego opiekuna, Pana Kaana, dowiadujemy się, że poprzednia jeźdźczyni Windstorma, Mika, zapadła w śpiączkę po ucieczce z pożaru lasu, którego jesteśmy świadkami podczas pierwszej cutscenki. Wraz z Ari poznajemy ranczo Kaltenbach i jego problemy. Ledwo co przybyliśmy na miejsce, a zaraz władzę nad ranczem przejmuje niezbyt miła pani Isabell. Porywamy Windstorma i decydujemy się uniemożliwić plany nowej właścicielki.

Tak można opisać, dość skrótowo, pierwsze 15 minut gry. Więcej nie będę opowiadać, bo będą już spoilery, a że gra fabularnie to dno i 5 metrów mułu, to wszystkiego się domyślicie po jakimkolwiek dalszym wspomnieniu. Zanim przejdę do dalszego omawiania tej gry, muszę zaznaczyć, że cały ten post powstaje w oparciu TYLKO o tą grę. Nie oglądałam filmów, nie grałam w część 1, a jeśli istnieją książki, to również ich nie tknęłam. Oceniam tą grę, stricte jako grę, nie jako element większego kanonu. Uczulam również, że część screenów zostało zrobione na ustawieniach ultra, a druga na ustawieniach średnich. Mam nadzieję, że to zrozumiałe i nie otrzymam żali od fanów filmów. 
Na średnich ta gra nie wygląda już tak cudownie. Chociaż na ultra w sumie też.
Dobrze, to może zacznijmy właśnie od grafiki. Jeśli chodzi o okolicę, roślinność i obiekty tak ogółem, to jest fajnie. Pola uprawne wyglądają ślicznie, podobnie mają się budynki i inne elementy świata. Nie mam co narzekać.

Minusem jednak nr jeden są modele postaci, a to głównie Ari oraz Windstorma. Windstorm ma za krótką i za chudą szyję. Rusza się podobnie jak wygląda, czyli no delikatnie mówiąc, źle. Ari ktoś złamał kręgosłup, krzywo się zrosło i tak już zostało. Tą postacią lepiej po prostu nie biegać. Jest to najbardziej niesatysfakcjonujący element graficzny, który mnie niesamowicie dobijał i sprawiał, że dosłownie tęskniłam za SSO, bo można sapać wiele, ale 3 generacja koni zjada na śniadanie pokrakę z tej gry. 

Co do optymalizacji... Mój komputer na spokojnie ciągnął średnie, na ultra były ściny. Przyznam jednak, że ja nie widzę, gdzie te ustawienia są ultra. Jedyne co się zmienia, to światło. Trzeba przyznać, że słońce ładnie pada na roślinność, ale tak poza tym to masa blurru i innego gówna, które po prostu można wyrzucić do kosza. Nic to nie zmienia, więc ja polecam grać na mniejszych, żeby było płynnie. Ta gra wcale lepiej nie będzie wyglądać na ultra.
Sprint dość fajnie sprawdza się podczas pościgów.
Przejdźmy teraz do sterowania, bo to druga, ważna rzecz w grze o koniach. Tutaj mamy dosłownie system z SSO, ale z drobnymi zmianami. Po pierwsze, koń nie zwalnia do niższego biegu sam z siebie (przez co wielokrotnie się zapominałam i wjeżdżałam we wszystko) oraz istnieje sprint! Sprint działa w oparciu o staminę, która pojawia się podczas wejścia na najwyższy bieg. Windstorm biegnie tak długo, jak ma staminę. Po tym czasie następuje regeneracja i znów można sprintować.

Niestety jednak na tym plusy się kończą, ponieważ koń zaczepia się O WSZYSTKO. Jeśli myślicie, że drzewa w Dundull są chamskie, to nie widzieliście płotków, mostów, znaków, pociągów i czegokurnakolwiek z tej gry. Podczas grania musiała dwa razy resetować swoją postać, żeby wyjść z jakiejś dziury, bo koń po prostu nie chciał się ruszyć w żadną stronę. W tej kwestii gra jest po prostu żenująca i nie ma nawet o czym gadać.
Szkoda, że strzelanie z łuku nie jest wykorzystywane częściej.
Teraz, przejdźmy może do tego co się w tej pięknej grze robi. Generalnie rzecz biorąc wykonujemy zadania. Są 3 zadania poboczne i seria zadań głównych. W większości przypadków biegamy z punktu A do B, gadamy z ludźmi. Czasami musimy kogoś ścigać, czasem musimy podążać za kimś, czasem odprowadzić kogoś, a czasem śledzić. Generalnie wyszczególniłabym 3 typy: podążanie, odprowadzanie, rozmowa. 

Podążanie polega na tym, że jedziemy za kimś w jakiejś odległości, wyznaczonej specjalnymi pasami na ziemi. Czasami mamy być za tym pasem, czasem przed, a czasem są 2 pasy i musimy przebywać w strefie przez nie wyznaczane. Jest to najbardziej wymagające zadanie, jeśli chodzi o zaangażowanie w grę.

Odprowadzanie polega na podążaniu za kimś lub tego kogoś należy poganiać swoją obecnością (odprowadzanie koni z Winnicy), czyli przebywać blisko, żeby ktoś szedł swoją ścieżką. Jest to dość bezmyślne zadanie, ale zwykle mamy okazję z kimś wtedy porozmawiać, więc chociaż dostajemy trochę fabuły w gratisie. Czasami również gra daje nam znaczniki, które mamy przejechać podczas wycieczki.

Ostatnie zadanie czyli rozmowa, jest najgorszym typem zadań, ponieważ polega tylko i wyłącznie na przejechaniu z punktu A do B, żeby z kimś porozmawiać na miejscu. Ten typ zadania jest niezwykle bezczelny, ponieważ gra niezwykle często wymaga od nas przejechania dosłownie PÓŁ MAPY, żeby zaraz nam walnąć w twarz kolejnym zapieprzaniem na drugi koniec świata.

Poza tymi typami zadań mamy również JEDNĄ znajdźkę na całą grę, czyli zbieranie znaków. Ari może strzelać z łuku. Możemy strzelać w te znaki właśnie lub w jabłka. O jabłkach wam nic nie powiem, bo według gry powinniśmy je znaleźć na drzewach. Najwyraźniej byłam niewidoma, bo podczas gry znalazłam te jabłka raz.
Niektóre lokacje są naprawdę źle zrobione. Podobnie jak niekończąca się noc.
 Porozmawiajmy teraz o mapie, czyli po czym my tak naprawdę biegamy. Mapa jest porównywalna do wielkości Srebrnej Polany. Pełno na mapie znaczników, ale nie martwcie się, bo one absolutnie nic nie znaczą. Mamy na mapie punkty takie jak Kościół, Miasto, czy jakiś wodospad. Nic z nimi nie możemy zrobić, oprócz przyjechać tam, popatrzeć i znowu pojechać. Mapa jest skonstruowana też trochę na odpierdol, co idealnie widać po bagnie, które po prostu sobie wyrasta z ziemi, wraz ze swoją obślizgłą atmosferą. Dwa metry dalej i widać tylko te ciemne, zniszczone drzewa, które stoją metr od drzew zdrowych.

Mapa jest jedną wielką pustką, nie ma sensu nic zwiedzać, ani nigdzie zaglądać. Znajdziecie dosłownie gówno. Serio, dawno mnie tak gra nie wkurzyła pod kątem mapy. Jedynym plusem są te łąki oblane złotymi słonecznikami i wiejskie drogi, które przywołały moje wspomnienia ze znanych mi wsi, ale tak poza tym nie ma o czym rozmawiać. Dużym minusem są też lasy, ponieważ drzewa rosną w odległości, często nawet 10 metrowej od siebie. Sprawia to, że nie da się poczuć "jak w lesie", a takie tereny wyglądają debilnie.

Drugim minusem mapy jest jej pustka. Jak wspomniałam, są różne lokalizacje, ale ani nie ma innych ludzi, ani nie da się z tymi miejscami prowadzić jakąś interakcję. Strasznie zmarnowany potencjał i już lepiej byłoby uciąć mapę nawet o połowę (albo i o 3/4), a postarać się o więcej szczegółów.
Tak wyglądają w tej grze cutscenki.
Pozwolę zakończyć na fabule, czyli sile napędowej, która sprawiła, że tą grę w ogóle przeszłam.  Motyw przewodni, który tłukł mi się po głowie podczas grania i czytania tej fabuły to DYSONANS LUDONARRACYJNY. Jeżeli nie wiecie o czym mówię, to chodzi o brak spójności między fabułą, a rozgrywką. Ta gra to jest idealny przykład dysonansu. Naprawdę cudo.

O co mi chodzi? Otóż, zaraz po pierwszym, poważnym wydarzeniu fabularnym, wmawia nam się na każdym kroku, że jesteśmy poszukiwani. Przez kogo? Przez ducha świętego, bo na ulicach nie spotkacie nikogo, a twórcy mogli i potrafili zrobić śledzących NPC, bo w jednej misji występują. Fabuła to również sztuka marnowania naszego czasu. Ari przez połowę gry zajmuje się rzeczami jak zbieranie roślin, dowożenie jedzenia, czy pozyskiwanie farby. Raz na jakiś czas dokonamy rzeczywiście sabotażu, ale bywa to mało znaczące i co najwyżej żenujące.

Ari jest dzieckiem nieznośnym i wkurwiającym. Jest niezwykle uparte i metodyczne w swoim podejściu, więc przez całą grę siedzimy z najbardziej antypatycznym, głównym bohaterem, jakiego widziałam. Inni bohaterowie są żadni, miałcy, chociaż głównie myślę tu o naszych antagonistach. Nasi "przyjaciele" są w porządku, ale tylko Sam okazuje się ciekawy, bo chłop robi nam małego fikołka podczas gry. Drugą, ciekawą postacią jest Mika. Nie powiem za dużo, bo spoiler, ale jest zdecydowanie lepszą bohaterką, niż Ari.

Jeśli chodzi o Westwinda, to cieszę się, że koń ma coś w tej grze do powiedzenia. Jakaś więź rzeczywiście się tworzy, ale szkoda, że w rozgrywce nie możemy tego konia nawet pogłaskać. Generalnie rzecz biorąc fabuła jest miałka, pełna bezsensownych misji. Z ekranu wylewa się dysonans ludonarracyjny, a zakończenie gry nie jest wcale tak satysfakcjonujące, jak moglibyśmy myśleć.

Staram się wierzyć, że fani filmów mogą być zainteresowani tą fabułą, tak jednak przyznam, że z punktu widzenia osoby spoza fandomu, jest po prostu nijako. Gdyby jeszcze ta gra kosztowała jakieś naście złotych, ale płacić 100zł na Steam? To jakiś żart.
Cudowne modele postaci.
Podsumowując, dla mnie ta gra zasługuje na ocenę 2/10. Jest dopuszczalna pod praktycznie każdym względem. Dopuszczalna fabuła, dopuszczalna grafika i dopuszczalna rozgrywka. Jako fani uniwersum i filmu, możecie sobie doliczyć z punkt, ale dla mnie ciężko uratować tą pozycję.

Ale dobra, nie napisałam całego tego podsumowania i omówienia gry, żeby po prostu stworzyć recenzję. Jak wspomniałam, gram w inne gry również po to, żeby zobaczyć czego możemy się z nich nauczyć. Co nauczyło mnie Windstorm Ari's Arrival? Jeśli gry końskie dalej będą na tak niskim poziomie, to SSO dalej będzie mogło robić sobie bajlanduwę, bo dosłownie nikt im nie podskoczy.

Co się dziwić, że SSO wypuszcza konie ze skopiowanymi animacjami/drogie zwierzaki/questy raz na milion lat, jeśli inne końskie produkcje nie oferują nic lepszego. Nie ma na rynku innej, dobrej jakości gry, która mogłaby wypełnić lukę w naszych sercach. Oczywiście, istnieje RDR2, ale większość osób grających w SSO, to dzieci. Dzieci, które nie będą grały w RDR2, więc skupiam się na produkcjach, które celują w podobną grupę wiekową, a tutaj mamy do czynienia z fabułą wyjętą z psiego tyłka, grafiką, która próbuje być ładna oraz końskim aspektem, który jest nierozwinięty.

Dopóki ktoś z talentem, wiedzą, funduszem i SERCEM nie weźmie się za produkcję wysokiej jakości końskiej gry (nawet singleplayer), tak długo SSO będzie miało wolną rękę i albo się pogodzisz z tym, albo będziesz do końca życia żarł się z inteligentnymi tekstami pokroju "jak ci się nie podoba to nie graj". Windstorm Ari's Arrival jest kolejnym przykładem filmowej gównogierki i tak jak Eragon, Avatar The Game i pewnie inne produkcje, zgnije niedługo w czeluściach internetu, zapamiętana przez te 3 osoby, które ją polubią. Nam zaś pozostaje szukać dalej, jak zwykle. 

~*~

Małe ogłoszenie. Musicie wybaczyć moją nieobecność przez ostatnie miesiące. Dużo w tym czasie się u mnie dzieje, ale będę starała się wrócić do pisania postów. Zamierzam naskrobać posta o Knabbach, chociaż w trochę innym stylu, niż inne.
Część z was może zastanawiać się nad podsumowaniem roku 2019. W tej kwestii przyznam, że nie jestem przekonana, czy ma to jakiś większy sens. Muszę jeszcze zdecydować, czy cokolwiek w tym temacie powstanie. Możecie dać znać.

Dziękuję za dotrwanie do końca. Życzę wam udanej środy! Bawcie się dobrze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Dragons in Jorvik , Blogger